Bożym Narodzeniem a Sylwestrem. Wejście najlepiej 29 albo 30 grudnia

Decyzję podjąłem na dwa tygodnie przed sylwestrem - jedyna sensowna finansowo opcja lotu, jaka pozostała (dosłownie
ostatni tani bilet) zakładała przylot do Mineralnych Wód 28 grudnia o 1:30 nad ranem, i wylot 30 grudnia o 21:50 wieczorem.
Tak, wiem, standardowy minimalny czas na wejście na Elbrus to pełny tydzień. Tym bardziej, że nie miałem de facto
aklimatyzacji. Ale stwierdziłem, że spróbuję

i że straciłem kasę.
To była najbardziej szalona akcja górska do tej pory w sensie szybkości - były dużo bardziej zwariowane rzeczy w przeszłości
(np. wejście na Mont Blanc bez termosu i z namiotem z Tesco na 19.99 PLN), ale z Elbrusem wyszło zupełnie wariacko z
innej strony. No i udało się zdobyć zimą w wariackim stylu najwyższy szczyt Kaukazu

Najpierw jak wyglądał szerszy kontekst

przejedzenia oraz "tłuczenia" projektów na uczelnię). 26 grudnia popołudniu szybkie pakowanie, projekty, wieczór z Narzeczoną,
dopakowywanie - i kolejna noc z rzędu, kiedy snu było tyle, co kot napłakał (czyli około 3 godziny - to już trzeci albo czwarty raz
tak z rzędu!).
27 około południa wylot z Zurychu, lot przez Istambuł z przylotem o 1:30 nad ranem do Mineralnych Wód, 3 godziny snu na
ławkach na lotnisku, potem jazda rano "taksówką" pod Elbrus i wyjechanie kolejką na około 3800 metrów, do słynnych "Beczek"

Pod Elbrusem:
Wjazd do "Beczek":
Widok z "Beczek":
"Beczki":
Od razu "wyjazd aklimatyzacyjny" skuterem na około 4200-4300 metrów i podejście na 4500 metrów, powrót w rejon "Beczek" wieczorem
już po zmroku.
Planowałem się nareszcie wyspać, ale jakoś mi zeszło odpisywanie na maile, chwila pracy, i takie tam, i niestety (a może stety

koło północy zorientowałem się, że zostały 3-4 godziny snu. Znowu



Pobudka o około 3 nad ranem, wyjazd skuterem na 4000 metrów, i dalej już pieszo. To był jedyny dzień z dobrą pogodą, więc
nie było problemów z widocznością ani wiatrem.

Wejście po około 12 godzinach. Do około 4700 metrów szedłem "jak maszyna" (sam byłem zdziwiony, po takim niewyspaniu).
Potem brak aklimatyzacji zadziałał bardzo szybko - w pewnym momencie myślałem, że nie dam rady. Ale bardzo, bardzo
powoli poszedłem dalej, i w potwornie wolnym tempie doczłapałem na szczyt po południu, jakoś około 15-16

Zdjęcie GPS'a (nie wykasowałem statystyk z wcześniejszych przejazdów ani lotów, stąd ta zabawna prędkość

Na szczycie w ukochanym, ciepłym swetrze puchowym Roberts'a

Powrót bardzo wolny, byłem zrypany i miałem autentyczne halucynacje z powodu chyba braku snu + wysokości (widziałem na
lodowcach w dolinach jakieś nieistniejące centra handlowe). Od pewnego momentu tak bardzo chciało mi się spać, że
musiałem dość mocno klepać się po twarzy, inaczej położyłbym się w śniegu i usnął na chwilę

i stwierdziłem, że sen dopiero w schronisku

Potem, w ramach "dodatkowych atrakcji" w ciemnościach zgubiłem się przy zejściu i wlazłem na potrzaskany lodowiec, ale
udało mi się "znaleźć" i dotarłem do zabudowań. Powrót jakoś o 8-9 wieczorem ostatecznie.
Rano jazda na lotnisko, po drodze jeszcze odwiedziłem cerkiew:
Wylot wieczorem 30 grudnia, lot z przesiadką w nocy w Moskwie (w Moskwie (Domodiedowo) ławki są BARDZO niewygodne
(kto był ten wie


chwila pracy, no i Sylwester!
